Artystyczny stan – czyli recenzja „Na rauszu”

Dawno niczego nie recenzowałam, a to głównie dlatego, że nie lubię pisać o czymś, co nie wzbudza we mnie emocji. Niestety większość książek i filmów potrafię bez wyrzutów sumienia zaliczyć do tego grona. Jestem wymagająca, wredna, złośliwa, zazdrosna i bezlitosna. Moje wewnętrzne królestwo lodu potrafi się jednak skruszyć pod wpływem emocji. Nie zawsze dobrych, ale jednak pobudzających do myślenia i przeżywania raz po raz od nowa historii. Wystarczy poruszyć jakiś innowacyjny temat, albo wziąć jakiś wyświechtany i przedstawić go w innowacyjny sposób. Na przykład alkohol.

zdjęcie z bazy filmweb

„Na rauszu” – bo o tym filmie dzisiaj chcę Wam opowiedzieć – to produkcja duńska z Madsem Mikkelsenem w roli głównej. Opowiada o czwórce nauczycieli, którzy nie są szczególnie usatysfakcjonowani swoim życiem i pracą, więc po odkryciu teorii norweskiego psychologa Finna Skårderuda, jakoby człowiek rodził się ze zbyt niskim stężeniem alkoholu we krwi (sprawdziłam, nie ma na to żadnego potwierdzenia – a szkoda), postanawiają zmienić swoje marne losy. I rzeczywiście je zmieniają. Jak bardzo i z jakim efektem – tego nie chcę Wam spoilerować, bo film warto obejrzeć samodzielnie.

Pomijając już wpadającą w ucho ścieżkę dźwiękową (zwłaszcza utwór, do którego tańczył Mads), film jest miłym zaskoczeniem, odnośnie podejścia do tematu alkoholu. Standardowy obraz alkoholika kojarzy się raczej z panem Mietkiem stojącym pod kioskiem i zaczynającym każdą wypowiedź od tak zacnych tytułów jak „kierowniku” lub „królu złoty”. Portrety funkcjonujących pijaków, którzy coś w życiu osiągnęli, źle się sprzedają. Nie mówi się za głośno o nadużywaniu Churchilla, a styl pracy Hemingwaya tłumaczy się raczej specyfiką artyzmu*. Alkohol ma się nam kojarzyć tylko ze złem, z niszczeniem sobie życia, degradacją zdrowia, wykluczeniem społecznym i uzależnieniem. Już po jednym kieliszku powinniśmy zacząć sobie wyobrażać, jak tracimy wszystko – dom, rodzinę, przyjaciół, pracę… no dramat, od którego nie da się już nigdy uciec. Ten pierwszy kieliszek to droga do nieodzownej zguby. I wiecie co? Długo właśnie tak myślałam. Pierwszego napoju wysokoprocentowego napiłam się dopiero na studiach i długo się zastanawiałam, czy to oznacza, że czeka mnie los alkoholiczki (kiedyś w liceum nawet kupiłam piwo i potajemnie wylewałam je w trawę, bo nie chciałam sobie zniszczyć życia!). Za młodu obserwowałam z odrazą (i w sumie dalej obserwuję) jak dwaj bliscy mi ludzie popadają w uzależnienie. Jeszcze bliższą osobę wielokrotnie widziałam w sztok pijaną i pomagałam jej wchodzić po schodach ze strachem, że obie spadniemy. Obraz alkoholu malował mi się przed oczami dokładnie tak jak w filmach. Alkohol = zło. Nie chciałam pić. Nie ciągnęło mnie do tego w ogóle. Ale PWr nie pyta, PWr polewa ;) Z wielkimi obawami testowałam swoje granice i z zaskoczeniem odkryłam dokładnie to, co „Na rauszu” stara się powiedzieć – alkohol nie zawsze jest zły, bo nic na świecie nie jest czarno-białe. W rozsądnej dawce potrafi rozruszać takiego milczka jak ja, potrafi poprawić humor w gorszy dzień, potrafi dodać odwagi i w efekcie zmienić życie na lepsze. Problem jak zwykle jest z brakiem umiaru. To nie może być element codziennych rytuałów, a raczej miła odmiana raz na jakiś czas.

Temat stał się dla mnie wyjątkowo bliski, od kiedy przewrotny los przeciwniczkę alkoholu zamienił w sommeliera amatora, a później w producenta alkoholi wszelakich. Nie ukrywam, że bardzo lubię napić się dobrego wina (najlepiej w ilości 1-2 kieliszków), próbować nowych smaków, chodzić na eventy typu Rum Love Festiwal, czuć ten błogi stan po spożyciu… i wcale nie mam przy tym wrażenia, żebym zmierzała w kierunku samozniszczenia. Choć to samo powie każdy alkoholik :D

Czterech panów z filmu również uważa, że ma pod kontrolą swój eksperyment. Każdą decyzję podejmują racjonalnie (przynajmniej do pewnego momentu) i z fascynacją obserwują, jak ich życia ulegają zmianie. Więcej mogą, więcej im się chce, mają więcej pomysłów… idealnie, prawda? Pierwszy raz ktoś pokazuje nam, że alkohol czasami pomaga! Nie obejdzie się oczywiście bez konkluzji, do czego brak satysfakcji z życia i nadużywanie mogą doprowadzić, ale dostaniemy też przyzwolenie, by czasem poluzować swoje obostrzenia i po prostu dobrze się bawić. To nie pijaństwo jest głównym motywem przewodnim, a właśnie brak satysfakcji z życia i odnajdowanie na nowo radości.

Jestem pod wrażeniem tej produkcji i szczerze polecam wszystkim fanom (i antyfanom) trunków wyskokowych.

*Jestem pod wrażeniem ludzi, którzy są w stanie pracować kreatywnie po alkoholu. Mnie już jedna lampka wina rozleniwia tak, że mam ochotę tylko się przytulać i bujać w obłokach ;)

**W temacie picia mogę się jeszcze pochwalić, że stworzyłam profil kawowy. I można mi dać na kawę, czyli wesprzeć mój profil artystyczny symbolicznym piątakiem. Nie jest to żadna deklaracja ani stałe miesięczne zobowiązanie. Raczej wyrażenie dobrej woli. Jeśli lubicie to co robię i chcecie, żebym robiła tego więcej, to zapraszam :)