Rubinowy Książę: kulisy powstania książki

Zastanawialiście się kiedyś, jak powstają książki fantastyczne? Czy po przeczytaniu dobrych opowieści, wejściu w ich świat i poznaniu systemów magicznych, wyobrażaliście sobie, skąd się to wszystko wzięło? Chcecie się przekonać, jak bardzo chory i przegrzany bywa umysł twórcy? Dziś będzie o tym, czy pisarzom bliżej do światłych artystów, czy do obłąkanych szaleńców i czy posiadania kota wpływa na kreatywność.

Tematem do przemyśleń jest „Rubinowy Książę”, czyli pierwsza część opowieści ze świata Szlachetnej Krwi. Nie wiadomo jeszcze, czy będzie to część pierwsza i za razem ostatnia, czy zaledwie początek serii – to wszystko zależy od Was i od tego, czy spodoba Wam się odkrywanie świata, który udało mi się stworzyć. „Udało” nie jest tu słowem użytym przypadkowo. Jest bowiem cudem, że wyszłam z tego żywa, a włosów wyrwałam sobie tylko połowę.

Jak się to wszystko zaczęło?

Pomysł na „Rubinowego Księcia” kiełkował gdzieś pod powierzchnią już od dawna, ale dopiero w zeszłym roku przebił się na powierzchnię i zawładnął moimi myślami. Zasadniczo wszystko zaczęło się od pomysłu na świat, w którym nie będzie Słońca. Miejsce, w którym ludzie mają w sobie tyle pychy, że zapragnęli mieć większą władzę niż bogowie. Taka władza musi deprawować. I od tej deprawacji zaczęło się spisywanie Dziejów Świat(ł)a*. Od nich wziął początek wątek rozgrywający się na Diamentowym Wzgórzu (w ostatecznej wersji tekstu zaledwie go liznęłam i mam w planach wplatać go jako opowieści tych, którzy jeszcze pamiętają, albo wykorzystać go jako niezależne opowiadania). Potem pojawiła się myśl, że skoro ludzie mają być potężniejsi od bogów, to muszą być jacyś bogowie, a skoro są bogowie, to musi być religia i wiara. Czemu by nie pociągnąć tego dalej? Zamiast piekła i nieba, stworzyłam własną koncepcję życia po śmierci, w którą wierzą kamiennokrwiści. Właśnie! Kamiennokrwiści! Nie ma bowiem w tym świecie zwykłych ludzi – ci, którzy zaludniają mój świat zostali stworzeni przez boginię Światła – Lucyfere (no dobra, inspiracja istniejącymi bóstwami weszła mocno :D ). Pojawił się również cały szereg bohaterów. Jedni wysunęli się przed szereg, inni zostali dla nich tłem. Każdy zrodził się jednak z własnym charakterem, historią i pragnieniami… jak zaczęłam ich opisywać, to nagle utonęłam w notatkach. Zależało mi, żeby stali się jak najbardziej ludzcy. Musieli mieć w sobie jednak trochę magii – zostali bowiem ulepieni ze światła bogini, wody z morza Natchnienia i kamieni szlachetnych, które dały im moc.

Mam tę moc! Mam tę moooooc!

System magiczny to ważny element każdego świata. Podeszłam do tematu ambitnie i wydaje mi się, że inspiracją był jeden z wykładów Brandona Sandersona, w którym opowiadał, że magia nie polega na tym, co można dzięki niej zyskać, ale co trzeba zaryzykować/stracić. Jej ograniczenia są ważniejsze w procesie tworzenia, niż możliwości, które daje. Stworzyłam więc magię zamkniętą w kamieniach. Pomysł może nie jest specjalnie oryginalny sam w sobie, ale… moje kamienie zostały ofiarowane ludziom przez ich kochającą boginię. Lucyfere chciała dać swoim potomkom coś, co pozwoli im obronić się przed jej mrocznym bratem Cieniem. Nie pojęła jednak na czas, że każdy z nas ma swój cień. Jej twory zaczęły wykorzystywać magię do niecnych celów. Przerażona bogini nałożyła więc na moc kamieni ograniczenia, z którymi ludzkość również zapragnęła sobie poradzić, a w pogoni za większą siłą posunęła się nawet do stworzenia własnych kamieni. Jak? Nie mogę Wam wszystkiego spoilerować, ale wymyślili coś całkiem ciekawego. Nastąpiły również podziały społeczne.

Przez twe oczy, twe oczy… szare?

Wśród silnych, musieli się znaleźć również ci silniejsi. Oczywiście ci, którzy poczuli moc, zaczęli się wywyższać nad tymi, którzy jej nie mieli. Odpowiednikiem naszej szlachty byli fioletowoocy dawcy, niebieskoocy egoci, zielonookie koksy, żółtookie purgi i czerwonookie zefiry. Choć to nie wszyscy. Byli bowiem brązowoocy. I to całkiem spora grupa. Niestety pech chciał, że dla nich zabrakło kamieni. Zostali więc społecznym marginesem zaprzęgniętym do plebejskiej pracy, skąd też dorobili się określenia plebs (dla odróżnienia od szlachetnych kamiennokrwistych). Choć i tak nie mogli narzekać – jeszcze gorzej mieli ci, których magia zaledwie liznęła – Hexowie potrafili bowiem czarować, przewidywać przyszłość i wróżyć z kart… ale tylko w momencie, kiedy pochłaniali światło bogini Lucyfere. W większości więc zaczęli kraść, oszukiwać i zmyślać wróżby za sowite opłaty, przez co zostali zepchnięci na margines nawet przez społeczny margines. Nigdy nie jest tak źle, by nie mogło być gorzej, możecie powiedzieć. Ano owszem, mogło być gorzej – ktoś mógł bowiem zostać naznaczony heterochromią (oczy dwóch różnych kolorów), a to już w ogóle przesrane. Z drugiej strony byli też najbliżsi potomkowie Lucyfere – ci, którzy zrodzili się niej. Potomkowie Rubinowi, Szafirowi i Diamentowi, z czego ci ostatni uznani zostali za równych bogom. Niestety nie było ich wielu. Dodatkowo brak diamentów sprawił, że jedynie przypuszczenia o ich sile zapewniały im szacunek. Poszukiwanie diamentów niejednego sprowadziło tam, gdzie purrusy dupami szczekają.

Purr, purr, purr?

Jeśli już o purrusach mowa, to poruszmy również temat gatunków, które przewijają się przez całą opowieść. Mamy bowiem wcześniej wspomniane purrusy, czyli takie trochę koty, tylko wredniejsze, większe i skrzyżowane z małpami, co dało im chwytne łapki (gdyby nasze koty takie miały, bo na 120% zawładnęłyby światem – chyba, że by się im nie chciało). Purrusy cechowało również bardzo specyficzne futerko – czarne za dnia i białe/świecące w nocy. Znajdziemy również mgielne wilki, czyli wysłanników Cienia, zdolnych do porywania duszy śmiertelników. Kambiony, czyli potomkowie światła i cienia. Zaślepieńce, czyli ludzie pozbawieni wolnej woli, a także inne istoty wypełniający ten kolorowy świat. A kolorów to w nim nie brakuje! Mamy bowiem luminescencyjne zwierzęta, fluoresencyjny Monar  i kolorowe osobowości. No i wreszcie… mamy smoki! :D Smoki tak inteligentne, że musiały zostać wybite podczas drugiej wojny Ognia i Piasku. Ostało się ich niewiele, a na dodatek ludzie wygnali je hen daleko za góry. Jako ciekawostkę powiem Wam, że inspiracją do nich wszystkich była Uriel (ten kiciek masakrujący moje notatki). Purrusy to wiadomo – odziedziczyły po niej wredny charakter. Mgielne wilki skłonności do pożerania dusz, smoki inteligencję, zaślepieńce poddanie (doprawdy, jak ten kot potrafi wymuszać na innych swoją wolę…). I tak by można wymieniać. Ale po co? Warto poznać resztą historii w książce.

O czym to ja chciałam…?

Jak zwykle się rozpisałam, a właściwie nie poruszyłam tematu, o którym chciałam opowiedzieć. O czym właściwie jest „Rubinowy Książę”? To nie tylko opowieść fantastyczna. Pod warstwą fabularną staram się przekazać, że warto doceniać ludzi, których kochamy, bo niedoceniony człowiek zaczyna robić głupie rzeczy w poszukiwaniu własnej wartości. Ile znacie takich sytuacji z życia wziętych, kiedy staramy się zaimponować innym i wpadamy przez to w kłopoty? Tak to trochę z tymi bohaterami jest… robią różne rzeczy kierowani wewnętrznymi potrzebami i emocjami. Zupełnie jak w życiu. Spotykają ich również typowe dla nas problemy, jak np. utrata bliskich osób. Czasem jest to rodzic, czasem dziecko. Czasami przyjaciel, partner, albo pies. Strata zawsze boli. Nic nie boli jednak tak mocno, jak brak poczucia humoru. Na to znalazłam więc lek w postaci lekkiego stylu, jakim jest napisana ta książka. Mam nadzieję, że nie raz się przy niej uśmiechniecie, a weselsze wątki zrównoważą te smutniejsze. Będzie się działo! Będzie czad, burdel… wilki jakieś! Podstępy, walki, romanse, pogonie, niezapomniane spotkania, chwile pełne grozy i pełne śmiechu. Będzie wszystko, czego dobra książka potrzebuje.

Cóż więcej mogę dodać? Czytajcie! Czytajcie, bo warto** :)

Tekst przygotowany dla DużeKa.pl

*Dzieje Świat(ł)a to taka trochę Gra o Tron Beatka edition. Jak czas pozwoli, to może kiedyś uda mi się rozpisać je dokładniej i pokazać Wam, jak to się napierdzielali o władzę w świecie magicznych kamieni.

**Lub jeśli chcecie, żebym miała co jeść w przyszłym miesiącu.